Zbliżała się noc świętojańska. Albert Czyste Serce czekał na nią już od roku, by móc znów wybrać się na poszukiwanie kwiatu paproci. Na sofie leżało przygotowane najlepsze ubranie Alberta, buty z cholewami, wypastowane na połysk i kapelusz z wielkim, pawim piórem, które rzekomo miało mu w tym roku przynieść szczęście. Albertowi pozostało tylko przyodziać się, pożegnać z najbliższymi i o północy wyruszyć w las.
Albert gotowy do wyjścia, zajrzał do kuchni, gdzie krzątała się jego matka wraz z czterema siostrami. Piekły kołacze.
-Mamo, wychodzę - rzekł Albert Czyste Serce.
-Dokąd? - spytała matka - I coś Ty na siebie włożył? Najlepsze ubranie!? Jeszcze się wybrudzisz!
-Idę do kolegi, mamo. Wrócę jutro. Trzymajcie za mnie kciuki! - radośnie odpowiedział Albert.
Kobiety spojrzały na niego podejrzanie a ich ręce zamarły bez ruchu.
-Czemu mamy trzmać za Ciebie kciuki, Albercie? Czy coś planujesz? - zapytała matka.
-E, takie tam…będziemy się uczyć do testu z biologii - odparł Albert - mamy do przerobienia cały cykl rozwojowy paprotników.
-Ach, jeśli tak, to idź, tylko nie włócz się nigdzie i wracaj szybko do domu, piwnicę trzeba wyszorować z rana - upomniała go matka.
-Może nie będzie takiej konieczności, mamo - bąknął pod nosem Albert Czyste Serce, na tyle cicho, że zapracowane kobiety nie usłyszały jego słów…