MyszQa MyszQa
Proszę o pomoc z języka polskiego.
1.Umieszczone na początku fragmentu zdanie: “Prawdziwemu Jonathanowi, który żyje w każdym z nas” to: a) motto b) aluzja c) dedykacja) d) podtytuł.
2.Jonathan Livingston Seagull to: a) mewa potulnie wypełniająca prośby rodziców
b) mewa pragnąca od życia czegoś lepszego c) mewa chełpiąca się, że jest lepsza od innych ptaków d) przywódca stada namawiający inne mewy do zmiany przyzwyczajeń.
3. Zlot na Śniadanie to a) zatoka morska b) łódź rybacka c) sejmik ptasi d) poranne żerowanie mew
4.Jonathan różnił się od innych mew tym, że chciał: a) poznać świat b) nauczyć się latać c) odkryć tajniki latania d) zgłębić tajemnice oceanu
5. Powiedz, czym był głos ostrzegający ptaka przed szybowaniem w ciemności.
6. Wymień, jakie umiejętności nabył Jonathan dzięki treningowi.
7. Wyjaśnij, jaką funkcję pełnią wielokropki w zdaniu: "…wyginał skrzydła…w…jeszcze…trochę…większy…łuk…"
8.Podaj przykłady trzech różnych środków stylistycznych wykorzystywanych do opisu morza.
9.Przedstaw cechy osobowości bohatera i przykłady zachowań, które je potwierdzają.
10.Napisz, jak odnosili się do Jonathana jego rodzice, a jak inne mewy.
11.Napisz ogłoszenie informujące o ukaraniu Jonathana.
12.Wyjaśnij, na czym polega alegoryczny charakter tej opowieści.
13.Przedstaw, czego dotyczyła zmiana w życiu bohatera i napisz, dlaczego nie żałował swojej decyzji.
14.Wyraz o najszerszym zakresie to: a) malarz b) pejzażysta c) twórca d) Chełmoński
15.Na płótnie Józefa Chełmońskiego została przedstawiona: a) wczesna wiosna b) pełnia lata c) wczesna jesień d) późna jesień.
16.Ustal, czy obraz ma charakter statyczny, czy też jest kompozycją dynamiczną. Uzasadnij swoje zdanie.
17. Powiedz, jakich środków użył artysta, aby wyeksponować postać dziewczyny.
18. Określ nastrój sceny przedstawionej na płótnie za pomocą przymiotnika i określenia metaforycznego.
19. Napisz opowiadanie, którego jednym z epizodów mogłaby być ukazana scena. dodaj opis krajobrazu i opis przeżyć.
"Prawdziwemu Jonathanowi, który żyje w każdym z nas."
Był ranek.Wschodzące słońce rozlało się złotą smugą po lekko pomarszczonej powierzchni morza.Niedaleko brzegu wyrzucano z łodzi ryby na przynętę, a wieść o Zlocie na Śniadanie rozchodziła się błyskawicznie po okolicy, aż tysiące mew nadleciało, aby krążyć w powietrzu i walczyć o kęs pożywienia. Zaczynał się następny pracowity dzień.W oddali zaś, hen ponad łodzią i brzegiem, ćwiczył samotnie Jonathan Livingston Seagull. Lecąc na wysokości trzydziestu metrów opuścił pokryte błoną stopy, uniósł dziób i wytężył wszystkie siły, by utrzymać bolesny, sztywny, wygięty łuk skrzydeł. W ten sposób mógł szybować bardzo wolno. Zwalniał coraz bardziej, aż w końcu odgłos wiatru zniżył się do cichego szeptu, a ocean zamarł w dole. W intensywnym skupieniu Jonathan zmrużył oczy, wstrzymał oddech i wyginał skrzydła… w… jeszcze… trochę… większy… łuk… Nagle jego pióra zmierzwiły się, Jonathan przeciągnął i runął w dół.Mewy, jak powszechnie wiadomo, nigdy nie tracą równowagi w powietrzu, nigdy nie przeciągają. Przeciągnięcie w locie jest hańbą i ujmą dla mewiego honoru.Ale Jonathan Livingston Seagull, który bez cienia wstydu ponownie rozpościerał skrzydła w napięty, drżący łuk i szybując coraz wolniej i wolniej, przeciągał po raz wtóry, nie był zwykłym ptakiem.Większości mew nie zależy na tym, by nauczyć się o lataniu czegoś więcej ponad to, co najprostsze - jak dostać się z brzegu do pożywienia i jak powrócić. To nie latanie, lecz jedzenie ma dla nich największe znaczenie. Dla Jonathana jednak właśnie sztuka latania była najistotniejsza. Nade wszystko uwielbiał latać.Taki sposób myślenia, jak się przekonał, nie przysparzał mu popularności wśród innych mew. Nawet jego rodziców ogarniała konsternacja, kiedy eksperymentując, spędzał samotnie całe dnie na wykonywaniu setek ślizgów na małej wysokości.Nie wiedział, na przykład, dlaczego tak się dzieje, że gdy leci na wysokości mniejszej niż połowa rozpiętości skrzydeł, jest w stanie utrzymać się w powietrzu dłużej i z mniejszym wysiłkiem. Wykonywane przez niego loty ślizgowe nie kończyły się zwyczajnym pluskiem opuszczonych nóg o wodę, lecz długą, płaską smugą, gdy z nogami ciasno przylegającymi do tułowia dotykał powierzchni morza. Gdy na plaży zaczął ćwiczyć podchodzenie w ślizgu do lądowania na brzuchu, a potem mierzył krokami długość śladu na piasku, konsternacja jego rodziców dosięgła szczytu.— Dlaczego, Jon, dlaczego? — spytała go matka. — Dlaczego nie możesz upodobnić się do reszty stada? Dlaczego latania na małej wysokości nie zostawisz pelikanom i albatrosom? Dlaczego nie jesz? Jon, zostały z ciebie przecież same pióra i kości!— Nie zależy mi na tym, jak wyglądam, mamo. Chcę tylko dowiedzieć się, czego potrafię dokonać w powietrzu, a czego nie. Chcę wiedzieć.— Posłuchaj, Jonathanie — rzekł życzliwie ojciec. — Zima już niedaleko. Łodzi rybackich będzie coraz mniej, a ryby zaczną schodzić coraz głębiej. Jeśli chcesz się uczyć, ucz się jak zdobywać pożywienie. Nie mamy nic przeciwko twojemu lataniu, ale nie najesz się szybowaniem, prawda? Nie zapominaj, że latasz po to, żeby jeść.Jonathan przytaknął posłusznie. Przez kilka następnych dni usiłował zachowywać się tak jak inne mewy; starał się bardzo, pokrzykując i walcząc wraz ze stadem wokół pomostów i łodzi rybackich, nurkując w pogoni za resztkami ryb i kawałkami chleba. Ale nie mógł się w tym odnaleźć.Przecież to nie ma najmniejszego sensu, pomyślał, celowo upuszczając z trudem zdobytą sardelę tak, żeby złapała ją goniąca go stara, wygłodniała mewa. Mógłbym poświęcić cały ten czas na naukę latania. Muszę się przecież jeszcze tyle nauczyć. Upłynęło niewiele czasu, a Jonathan Gull znów latał samotnie nad pełnym morzem, szczęśliwy, głodny, pochłonięty nauką.Tematem była prędkość i po tygodniu ćwiczeń wiedział o niej więcej niż najszybsza mewa na Ziemi.Machając z całej siły skrzydłami, wszedł w przeraźliwie stromy lot nurkowy z wysokości trzystu metrów i szybko zrozumiał, dlaczego mewy nie wykonują nurkowania ze wspomaganiem skrzydeł. Po zaledwie sześciu sekundach mknął z szybkością stu dziesięciu kilometrów na godzinę. W locie z taką szybkością mewie skrzydło traci stabilność podczas ruchu w górę.Powtarzało się to przy każdej następnej próbie. Mimo to, że Jonathan był uważny i wykorzystywał pełnię swoich możliwości, tracił panowanie nad ciałem w locie z dużą prędkością. Wspinał się na trzysta metrów, rozpędzał z całą mocą wprost przed siebie, następnie nadal uderzając skrzydłami, przechodził do pionowego nurkowania. W tym momencie lewe skrzydło ulegało przeciągnięciu przy wymachu w górę, Jonathan gwałtownie przechylał się w lewo, wyrównując, przeciągał prawe skrzydło, wystrzeliwał w prawo jak płomień i koziołkował w szaleńczym wirze korkociągu.Na nic nie zdała się wytężona uwaga przy unoszeniu skrzydła w górę. Próbował setki razy i zawsze gdy przekraczał sto dziesięć kilometrów na godzinę, zamieniał się w skłębioną masę piór, bezładnie zwalając się w morze.Kluczem do zagadki, pomyślał cały ociekając wodą, jest pewnie utrzymywanie skrzydeł nieruchomo, gdy leci się z dużą prędkością. Najpierw rozpędzić się do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a potem usztywnić skrzydła.Spróbował ponownie z sześciuset metrów. Położył się na skrzydło i pochyliwszy nisko dziób, zanurkował z szeroko rozpostartymi skrzydłami, które usztywnił, przekraczając osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Udało się, choć wysiłek był ogromny. Po zaledwie dziesięciu sekundach mknął z niewiarygodną prędkością stu czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę. Jonathan ustanowił mewi rekord świata szybkości!Odniesiony sukces miał jednak krótki żywot. W chwili gdy Jonathan zaczął wyrównywać lot i zmienił kąt natarcia skrzydeł, spotkała go ta sama straszna, nieunikniona klęska. Przy stu czterdziestu pięciu kilometrach na godzinę zderzenie z masą powietrza było jak wybuch dynamitu. Jonathan poczuł jak rozrywa go eksplozja i runął w twarde niczym kamień morze.Kiedy się ocknął zapadły już ciemności. Unosił się na lśniącej w blasku księżyca powierzchni oceanu. Postrzępione skrzydła ciążyły mu jak ołów, lecz brzemię porażki wydawało się stokrotnie większe. W cichości ducha żałował, że nie pociągnie go ono na dno i nie położy wszystkiemu kresu.Gdy tak pogrążał się w wodzie, odezwał się w nim dziwny, głuchy głos. Muszę spojrzeć prawdzie w oczy, mówił. Jestem tylko mewą. Ogranicza mnie moja natura. Gdybym rzeczywiście miał poznać wszystkie tajniki latania, posiadałbym specjalne zdolności. Gdybym miał szybko latać, moje skrzydła byłyby krótkie jak skrzydła sokoła i żywiłbym się myszami, a nie rybami. Ojciec miał rację. Muszę zapomnieć o tych niedorzecznościach, wrócić do Stada i zadowolić się tym, kim jestem — biedną, zwykłą mewą.Kiedy głos umilkł, Jonathan podjął decyzję. Mewy nocują na brzegu, a od tej chwili przyrzekł sobie zachowywać się jak każda normalna mewa. Tak będzie lepiej dla wszystkich.Ciężko poruszając skrzydłami, oderwał się od ciemnej wody i skierował w stronę lądu, wdzięczny sobie za to, czego nauczył się o oszczędzającym wysiłku lataniu na małej wysokości.Jednak po chwili zreflektował się. Skończyłem z tym, kim byłem. Skończyłem ze wszystkim, czego się nauczyłem. Jestem mewą jak wszystkie inne mewy i będę latał tak jak one. Wspiął się zatem mozolnie na trzydzieści metrów i mocniej uderzając skrzydłami, leciał w stronę brzegu.Postanowiwszy, że upodobni się do reszty Stada, poczuł się lepiej. Sądził, że zniknie wreszcie ta niepojęta siła pchająca go ku nieustannemu odkrywaniu. Nie będzie już nowych wyzwań ani nowych klęsk. Podobało mu się, że mógł przestać myśleć i spokojnie szybować w ciemności ku światłom ponad plażą.W ciemności! — zachrypiał ostrzegawczo głuchy głos. Mewy nigdy nie latają w ciemności!Ale Jonathan nie zważał na ostrzeżenia. Jest tak pięknie, myślał. Księżyc i światła migoczą na wodzie, wybiegając w noc wąskimi szlakami, wszystko takie ciche i spokojne…Na dół! Mewy nigdy nie latają w ciemności! Gdybyś miał latać w nocy, twoje oczy byłyby tak bystre jak oczy sowy! Miałbyś specjalne zdolności! Miałbyś krótkie, sokole skrzydła!Tejże nocy, lecąc trzydzieści metrów ponad morzem, Jonathan Livingston Seagull doznał olśnienia. Ból, zmęczenie, wcześniejsze postanowienia — wszystko zniknęło.Krótkie skrzydła. Krótkie, sokole skrzydła!Przecież to jest właśnie odpowiedź, której szukałem. Jaki byłem głupi! Wystarczą malutkie skrzydła; wystarczy, że złożę większą część skrzydeł i będę lecieć tylko na samych końcówkach. Krótkie skrzydła!Wzbił się sześćset metrów ponad czarne morze. Bez chwili wahania, nie myśląc o porażce i śmierci, przyciągnął wewnętrzną część skrzydeł mocno do ciała i wysunąwszy jedynie wąskie, skośne ostrza końcówek, rzucił się w pionowy lot nurkowy.Potworny ryk powietrza omiatał mu głowę. Nabierał prędkości: sto dziesięć, sto czterdzieści, sto dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, wciąż coraz szybciej. Naprężenie skrzydeł przy dwustu dwudziestu było mniejsze niż przedtem przy stu dziesięciu kilometrach na godzinę, a niewielkie skręcenie końcówek pozwoliło mu łagodnie wyjść z lotu nurkowego. Jonathan przemknął ponad falami w blasku księżyca niczym szara kula armatnia.Zmrużył powieki, zostawiając tylko wąskie szparki, żeby ochronić oczy przed pędem powietrza. Rozpierała go radość. Dwieście dwadzieścia kilometrów na godzinę! Lot w pełni kontrolowany! Gdybym tak zanurkował z tysiąca pięciuset metrów, ciekawe jak szybko…Niedawne postanowienia poszły w zapomnienie, rozwiane potężnym, gwałtownym podmuchem. Ale nie czuł się winny, choć łamał złożone sobie obietnice. Obietnice takie czynią jedynie mewy, które poprzestają na przeciętności. Te, które odnalazły doskonałość w nauce, nie potrzebują ich składać.O wschodzie słońca Jonathan ponownie rozpoczął ćwiczenia. Widziane z wysokości tysiąca pięciuset metrów łodzie rybackie przypominały cętki na płaskiej tafli błękitnego morza, a Zlot na Śniadanie majaczył w oddali jak wirujący obłok pyłków kurzu.Drżał z zachwytu, podekscytowany i dumny z umiejętności opanowywania lęku. Bez ceremonii stulił wewnętrzną część skrzydeł, wysunął krótkie, zakrzywione końcówki i dał nura prosto w stronę morza. Zanim przekroczył pułap tysiąca trzystu metrów, osiągnął maksymalną prędkość. Wiatr zmienił się w jednolity, pulsujący mur dźwięku, który uniemożliwiał mu rozwinięcie większej szybkości. Pędził prosto w dół ze stałą prędkością trzystu czterdziestu dwóch kilometrów na godzinę. Z trudem przełknął ślinę, uświadomiwszy sobie, że gdyby przy tej prędkości skrzydła rozłożyły się, rozpadłby się na miliony malutkich, pierzastych strzępów. Lecz owa prędkość była siłą, była radością, czystym pięknem.Na trzystu metrach zaczął wyprowadzać ciało z lotu nurkowego. Końcówki skrzydeł furkotały i wyginały się pod gigantycznym naporem powietrza. Wprost na drodze Jonathana tańczyły łódź i gromada mew, rosnąc z szybkością pędzącego meteoru.Nie umiał się zatrzymać. Nie wiedział nawet jeszcze, jak skręca się przy takiej szybkości.Zderzenie równałoby się śmierci.Dlatego zamknął oczy.Tego poranka, tuż po wschodzie słońca, Jonathan Livingston Seagull przemknął jak strzała przez sam środek Zlotu na Śniadanie, sunąc z prędkością trzystu trzydziestu dziewięciu kilometrów na godzinę, z zaciśniętymi powiekami, ogłuszony przeciągłym wyciem wiatru i łopotem piór. Mewa Opatrzności uśmiechnęła się do niego tym razem. Nikt nie zginął.W chwili gdy poderwał dziób ku niebu, gnał dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Kiedy zwolnił do trzydziestu i mógł w końcu rozłożyć skrzydła, łódź rybacka majaczyła tysiąc pięćset metrów w dole niczym łupina orzecha.Triumfował. Prędkość maksymalna! Mewa osiągnęła trzysta czterdzieści dwa kilometry na godzinę! Był to wielki, przełomowy moment w historii Stada i początek nowej ery w życiu Jonathana. Wyruszając do miejsca, w którym zwykł ćwiczyć samotnie, składając skrzydła, aby zanurkować z dwóch tysięcy pięciuset metrów, postanowił sobie, że nauczy się skręcać.Nieznaczne poruszenie jednym piórem na końcówce skrzydła, jak wkrótce zauważył, pozwala na płynne opisanie szerokiego łuku nawet przy zawrotnej szybkości. Jednak zanim to odkrył, przekonał się, że poruszenie przy takiej szybkości więcej niż jednym piórem wprawi ciało w obroty niczym karabinową kulę… i tak oto Jonathan został pierwszym powietrznym akrobatą pośród wszystkich mew na ziemi.Tego dnia nie poświęcał czasu na rozmowy z innymi mewami, lecz uczył się aż do późnego wieczora. Odkrył pętlę, sterowaną i akcentowaną beczkę, odwrócony korkociąg, wywrót i spiralę.Późno w nocy Jonathan dołączył do Stada. Czuł się bardzo zmęczony, kręciło mu się w głowie. Mimo to, podchodząc do lądowania, zatoczył z przyjemnością pętlę i zakręcił szybką beczkę tuż przed przyziemieniem. Kiedy im opowiem o dzisiejszym wyczynie, pomyślał, oszaleją z radości. Teraz dopiero warto żyć! Koniec z tym przepełnionym szarością, mozolnym fruwaniem do łodzi rybackich i z powrotem, nasze życie zyska nowy sens! Możemy wyzwolić się z ciemnoty i spojrzeć na siebie jak na istoty pełne zalet, inteligentne i uzdolnione. Możemy stać się wolni! Możemy nauczyć się latać!Przyszłość mieniła się i jaśniała obiecująco. Kiedy wylądował, wszystkie mewy uczestniczyły w zebraniu Rady. Wyglądało na to, że radzono już od pewnego czasu, w rzeczywistości jednak czekano na niego.— Jonathanie Livingston Seagull! Stań na Środku! — słowa Starszego brzmiały niezwykle uroczyście.Wystąpienie na Środek oznaczało wielką hańbę lub wielki zaszczyt. Wyjściem na Środek, by dostąpić Zaszczytu, wyróżniano jedynie wybitnych przywódców. Na pewno, pomyślał, poranny Zlot dostrzegł mój dzisiejszy wyczyn! Ale ja nie potrzebuję zaszczytów, nie pragnę zostać przywódcą. Chcę tylko podzielić się tym, co odkryłem, otworzyć przed nami nowe horyzonty. Uczynił krok naprzód.— Jonathanie Livingston Seagull — rzekł Starszy. — Stań na Środku! W obecności twoich współbraci okrywamy cię hańbą…Poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Nogi się pod nim ugięły, pióra opadły z rozpaczy, zaszumiało w uszach. Hańbą?! — pomyślał. Nie, to niemożliwe! A dzisiejszy wyczyn?! Nic nie rozumieją! To nie tak, nie tak!— …za swoją lekkomyślność, nieodpowiedzialność — recytował poważny głos — pogwałcenie godności i tradycji Rodziny Mew…Publiczne potępienie równało się wykluczeniu ze społeczności Stada i skazaniu na samotne życie na Dalekich Skałach…pewnego dnia, Jonathanie, zrozumiesz, że nieodpowiedzialność nie popłaca. Życie jest niewiadomą i jest niepoznawalne. Wiemy jedynie, że zostaliśmy umieszczeni na tym świecie, by jeść i by utrzymywać się przy życiu tak długo, jak to możliwe.Radzie Stada nie wolno odpowiadać, jednak podniesiony głos, który teraz zabrzmiał, należał do Jonathana.— Nieodpowiedzialność?! Bracia! Kto jest bardziej odpowiedzialny niż ten, kto odnajduje i wierzy w głębszy sens życia. Przez tysiące lat uganialiśmy się za rybimi łbami, a teraz nasze życie ma nowy sens. Możemy poznawać, odkrywać, odnaleźć wolność. Dajcie mi szansę, pozwólcie pokazać sobie to, czego się nauczyłem…Stado równie dobrze mogło być skałą.— Więź Braterska została zerwana — wyrecytowały chórem mewy, przestały słuchać Jonathana i odwróciły się od niego. Resztę swoich dni Jonathan spędził samotnie, za to wylatywał hen poza Dalekie Skały. Jedynym jego zmartwieniem była nie samotność, ale to, że inne mewy nie chciały uwierzyć we wspaniałość latania; że nie chciały przejrzeć i zrozumieć.Z każdym dniem umiał coraz więcej. Odkrył, że nurkowanie ze złożonymi skrzydłami z dużą szybkością pozwala mu zdobyć rzadką i smaczne rybę, której ławice pływały trzy metry pod powierzchnią oceanu. Nie potrzebował już więc łodzi rybackich i suchego chleba, by przeżyć. Nauczył się także spać w powietrzu. Ustalając wieczorem kurs w poprzek wiatru od lądu, przebywał setki kilometrów od zachodu do wschodu słońca. Korzystając z tej umiejętności wewnętrznego sterowania lotem, wspinał się poprzez gęste morskie mgły ku jasnemu, oślepiającemu niebu, podczas gdy inne mewy kuliły się na ziemi, zaznając jedynie deszczu i mgły. Nauczył się unosić na grzbiecie silnych wiatrów daleko w głąb lądu, aby żywić się tam delikatnymi owadami.To, o czym niegdyś marzył, by stało się udziałem całego Stada, spełniało się teraz tylko dla niego. Uczył się latać i nie żałował ceny, jaką za to zapłacił. Jonathan Seagull odkrył, że to nuda, lęk i gniew czynią życie mewy tak krótkim i, wyrzuciwszy je ze swoich myśli, przeżył naprawdę długie życie.
źródło: Bliżej słowa 2