Jak spod ziemi wyrosła na drodze jakaś przeszkoda. Była to wielka czarna masa i trudno mi było stwierdzić, co to dokładnie jest. Aby uniknąć zderzenia, skręciłam kierownicę w prawo i gwałtownie nacisnęłam hamulec, zatrzymując samochód z piskiem opon.
Przez chwilę siedziałam w zupełnej ciszy, sparaliżowana strachem, zastanawiając się, czym mógł być ten czarny twór. Wtem potężny odgłos grzmotu rozerwał ciszę i zaraz potem lunął deszcz. Zerwał się wiatr i rozhulał na dobre, a pośród jego wycia dały się słyszeć dziwne porykiwania i zawodzenia. Mimo że byłam w szoku, postanowiłam wysiąść z samochodu, aby zorientować się, gdzie jestem i sprawdzić, czy czarna masa, która tak niespodziewanie pojawiła się na mojej drodze, w dalszym ciągu tam się znajduje.
Byłam na jakimś odludziu; wokół rozciągał się gęsty bór, a miejsce wyglądało na niezamieszkane i zapomniane nie tylko przez ludzi, ale i przez Boga. Choć jeździłam tą drogą wiele razy, czułam narastający niepokój. Spojrzałam na zegarek. Jego odblaskowe wskazówki pokazywały, że zbliża się północ. Tarcza księżyca, chociaż świeciła jasnym blaskiem, sprawiała wrażenie zimnej i nieprzyjaznej. Rozglądałam się wkoło, starając się wybadać w ciemności ową tajemniczą czarną materię, z którą omal się nie zderzyłam, mgła jednak była tak gęsta, że trudno mi było dojrzeć cokolwiek. Minęła dłuższa chwila, zanim mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności i wtedy zobaczyłam coś, co wprawiło mnie w osłupienie.
Przede mną stała potężna, brunatna niedźwiedzica z gromadką rozkosznych, malutkich niedźwiadków, bawiących się na środku drogi. Błyskawice oświetlały ich długie, puszyste i połyskujące futerka. Stałam oszołomiona, nie zauważywszy, że przemokłam do suchej nitki i ociekając wodą obserwowałam beztroskie igraszki niedźwiedziej rodziny. Zwierzęta były tak zajęte zabawą, że nawet nie spojrzały w moją stronę. Roześmiałam się na myśl o tym, jak bardzo jeszcze przed chwilą byłam przerażona.
Minęło dziesięć minut i postanowiłam wracać do domu. Łatwiej powiedzieć niż wykonać. Niedźwiadki wciąż bawiły się w tym samym miejscu, a ja nie wiedziałam, co zrobić, aby zeszły mi z drogi. Odwróciłam się z zamiarem wyjęcia z samochodu telefonu, aby wezwać pomoc. Kiedy wróciłam, po zwierzętach nie było już śladu. Zupełnie zdezorientowana wsiadłam do samochodu i odjechałam, zastanawiając się cały czas, czy naprawdę widziałam niedźwiedzią mamę i jej dzieci, czy też to moja bujna wyobraźnia spłatała mi taki figiel.