Omów i porównaj da sposoby mówienia o wpływie wojny na psychikę człowieka, odwołując się do wiersza T.Różewicza “Rok 1939” oraz fragmentu “U nas w Auschwitzu” T.Borowskiego.
I. Rok 1939
Oszukany tak że możecie
mi wręczyć białą laskę ślepca
bo nienawidzę
was
uchodzę
z wczorajszego siebie
szukam cmentarza
gdzie nie powstanę z martwych
tu złożę niepotrzebne śmieszne rekwizyty:
Boga tak malutkiego jak lipowy światek
orła bialego który jest ptaszkiem
na gałązce
człowieka którym nie będę
II. — Szliśmy do obozu niosąc trupy. Słyszałem za sobą ciężkie oddechy ludzi i myślałem, że za mną idzie moja narzeczona. Raz po raz głuche uderzenia. Tuż przed bramą dostałem bagnetem w udo. Nie bolało, tylko zrobiło się bardzo ciepło. Krew spływała wzdłuż uda i łydki. Po paru krokach zdrętwiały mięśnie i zacząłem kuleć. Eskortujący esman uderzył jeszcze paru przede mną i rzekł, gdy wchodziliśmy w kratowaną bramę obozu:
— Tu będziecie mieli dobry odpoczynek.
To było w czwartek w nocy. A w poniedziałek poszedłem na komando, siedem kilometrów od obozu. Na Budy, nosić telegraficzne słupy. Noga bolała jak sto choler. Ale odpoczynek jest, i to dobry!— A z tego nic — rzekł Witek — bo Żydzi jeżdżą jeszcze gorzej. I nie masz czym się chwalić.
Zdania były podzielone i co do jazdy, i co do Żydów.
— Żydzi, wiecie, jacy są Żydzi! — dorwał się Staszek do głosu. — Zobaczysz, oni jeszcze geszeft zrobią na tym swoim obozie! Oni i w krematorium, i w getcie, a rodzoną matkę sprzeda za miskę brukwi! Stoimy kiedyś z rana na arbeitskomando, koło nas sonder, chłopy jak byki, zadowolone z życia, bo jakże? Przy mnie mój przyjaciel, Mojsze, ten od gryzioków. On z Mławy i ja z Mławy, wiecie, jak to jest, przyjaciele i handlarze, pewność i zaufanie. „Co u ciebie, Mojsze? Coś taki nieswój?” „Dostałem fotografię swojej rodziny”. „To czego się martwisz, to dobrze”. „Żeby ty się wściekł z takim dobrze, ja ojca do komina posłałem!” „Nie może być!” „Może, bo posłałem. Przyjechał z transportem, zobaczył mnie przed komorą, zaganiałem ludzi, rzucił mi się na szyję, zaczął mnie całować i pytać, co to będzie i że on jest głodny, bo dwa dni jadą bez jedzenia.A tu komandofiihrer krzyczy, żeby nie stać, że trzeba pracować! Co miałem robić? «Idź, ojciec — mówię — wykąp się w łaźni, a potem pogadamy, widzisz, że teraz nie mam czasu.» I ojciec poszedł do komory. A zdjęcia wyciągnąłem potem z ubrania. I powiedz, gdzie tu jest dobrze, że mam fotografie?”
Roześmieliśmy się. Swoją drogą, dobrze, że Aryjczyków teraz nie gazują. Wszystko, byle nie to.
— Gazowali dawniej — rzekł „tutejszy” fleger, który się do nas zawsze przysiada. — Ja na tym bloku jestem od dawna i dużo pamiętam. Ile przez moje ręce przeszło ludzi do gazu, kolegów i znajomych z jednego miasta! Już człowiek nawet twarzy nie pamięta. Ot, zwyczajnie — masa. Ale jeden wypadek będę pamiętał chyba przez całe życie. Byłem wtedy flegerem w ambulansie. Opatrunków za bardzo delikatnie nie robię, wiadomo, czasu nie ma na dyrdymałki. Pogmera się w łapie czy na plecach, czy tam gdzie jeszcze, lignina, bandaż i won! Następny! Nawet człowiek na twarz nie spojrzy. Nikt też nie dziękuje, bo nie ma za co. Ale raz zrobiłemopatrunek jakiejś flegmony, a ktoś mi od drzwi mówi: „Spasibo, panie fleger!” Takie to blade, mizerne, ledwo trzyma się na opuchniętych nogach. Poszedłem go odwiedzić i zaniosłem mu zupy. Miał flegmonę prawego pośladka, potem całego uda, kieszeń ropną. Cierpiał okropnie. Płakał i mówił o matce. „Cicho bądź — mówiłem mu — my przecież też mamy matki, a nie płaczemy”. Pocieszałem go, jak mogłem, bo skarżył się, że nie wróci. Cóż mu mogłem dać? Miskę zupy i czasem kawałek chleba. Ukrywałem Toleczkę, jak mogłem, przed wybiórkami, ale raz go znaleźli, zapisali. Przyszedłem zaraz do niego. Był w gorączce. Mówił do mnie: „To nic, że idę do gazu. Tak widać trzeba. Ale jak się skończy wojna i ty przeżyjesz…”(…).Poszedłem do blokowego, Szarego, który mógł jeszcze Toleczkę wyciągnąć z listy. Strzelił mnie w pysk i wyrzucił z budy. Toleczka poszedł do gazu. Szary w parę miesięcy później pojechał w transport. Na odjezdnym prosił o papierosy. Poszczułem, żeby nikt mu nie dał. Nie dali. Może źle zrobiłem, bo jechał na wykończenie do Mauthausen.(…)
— Ja opowiem bardzo krótko. Jak byłem w Mauthausen, złapano tam dwóch uciekinierów, akurat w Wigilię.
Postawiono szubienicę na placu, koło wielkiej choinki. Cały obóz był zebrany na apelu, gdy ich wieszano. Na
choince akurat zapalono światła. Wtedy wystąpił lagerfuhrer, zwrócił się do więźniów i zakomenderował:
— Haftlinge, Miitzen ab!
Zdjęliśmy czapki. Lagerfuhrer rzekł na tradycyjną przemowę wigilijną:
— Kto się zachowuje jak świnia, będzie jak świnia traktowany. Haftlinge, Miitzen auf!
Założyliśmy czapki.
— Rozejść się! Rozeszliśmy się.
Zapaliliśmy papierosy. Milczeliśmy. Każdy myślał o swoich rzeczach.
źródło: